Duże UFFFFFF… Dziś mieliśmy odczucie jakby słońce na ten jeden dzień zbliżyło się znacznie do Ziemi i troszkę mocniej przez to zaczęło grzać. Temperatura bowiem przekroczyła wszelkie akceptowalne i przyzwoite normy ciepła gotując rtęć w termometrach które pod koniec dnia odmówiły dalszej współpracy. Odczuwamy namacalnie, że Bóg nam sprzyja i nie zsyła deszczu tylko słońce, choć przydałoby się Panie Boże także i troszkę wiatru i chmurek dla ochłody. Ale po kolei.
Dzień rozpoczął się Mszą Świętą koncelebrowaną w kościele Świętego Stanisława Kostki przez księdza Adriana Bączyńskiego, przewodnika Grupy 17 oraz księdza Krzysztofa Glinkowskiego, proboszcza Parafii pw. Świętej Barbary w Buczu. Po mszy ruszyliśmy już liczniejszym gronie w kierunku Nietążkowa i lasem do Górki Duchownej. Już na tym pierwszym odcinku słońce oznajmiło nam wyraźnie, że nie ma zamiaru odpuszczać i podkreci temperaturę w grupie do maksimum. Pielgrzymi mimo tych widocznym gołym okiem i odczuwalnych gołą skórą gróźb dzielnie szli ze śpiewem na ustach. Górka Duchowna przywitała nas chłodem świątynnych murów i pyszną zupką pomidorową z ryżem w kulinarnej interpretacji lokalnych nobliwych niewiast zatroskanych jako żywo o pątnicze żołądki. Posileni drożdżówkami i kawą zbieraliśmy w cieniu przysanktuaryjnych drzew siły na dalszą drogę. Gwizdek do wymarszu zastał wszystkich wypoczętych i chętnych do dalszej drogi. Ta wiodła przez łąki i pola do Goniembic, gdzie także doświadczyliśmy (bodaj po raz pierwszy w historii grupy) chłodu świątynnych murów (od wewnątrz rzecz jasna). Krótki postój i marsz krętymi drogami do Osiecznej, gdzie kilkuminutowy postój przy stacji benzynowej zwiastował, że szala zwycięstwa powoli przechyla się na korzyść słońca. Gwizdek – idziemy dalej. Tym razem do Łoniewa gdzie pod remizą czuć było powoli ndchodzący temperaturowy nokaut. Ale jak powszechnie wiadomo, Grupa 17 jest twarda i zahartowana w bojach niczym Zawisza Czarny pod Grunwaldem (mam nadzieję, że faktycznie tam był – jeżeli nie, to wybacz Zawiszo) i żaden skwar, choćby najstraszliwszy nie osłabia naszego marszu do wyznaczonego celu. Umocnieni chłodnymi napojami (w tym pyszną maślanką od diakona Dawida) ruszyliśmy na ostatni, morderczy, ponad ośmiokilometrowy odcinek do Pawłowic. Miejscowość ta, podobnie jak wiele innych w naszej Ojczyźnie, charakteryzuje się tym, że na początku jest tablica z nazwą a potem dłuuuuga droga ciągnąca się jak wąż boa która potrafi czasem zdeprymować swoją nieskończonością (z wyjątkiem momentu kiedy widać koniec – wtedy nieskończoność zamienia się w skończoność). Po tym sprawdzianie naszych psychik, który zdaliśmy jak zawsze bezbłędnie osiągnęliśmy w końcu cel naszej drogi – kościół parafialny pod wezwaniem Matki Bożej Śnieżnej w Pawłowicach. Przywitani przez księdza proboszcza i zapewnieni o jego i parafian modlitwie za nasze obolałe nogi zabraliśmy plecaki i udaliśmy się na noclegi.
Dziś nasz Radosny Reporter dopiero w samych Pawłowicach miał czas by chwycić w rękę dyktafon i w gorączkowym pośpiechu nagrać krótką relację wraz z wywiadem specjalnie dla naszej strony. Zatem posłuchajmy cóż takiego dziś wymyślił:
Jutro zapowiada się kolejna runda walki Grupa 17 vs. słońce. Rzecz jasna nie upadamy na duchu, tylko szykujemy cały arsenał środków pozwalających nam dojść w tej spiekocie do jutrzejszego celu – Krobi. Pomódlcie się za nas byśmy cało i zdrowo mogli dotrzeć na Jasną Górę.
Do napisania.